Lekcja przebaczenia, czyli walka na śmierć i życie, o tym jak nowicjuszka łapie i puszcza urazę
Do niedawna uważałam, że temat uraz mnie nie dotyczy.
Przecież ja byłam wolna od uraz. No bo ja nie obrażam i nie gniewam się na nikogo i życzę wszystkim i każdemu z osoba jak najlepiej.
Bo przecież łapanie urazy, pretensje, czy żal do kogoś to poniżej mojego poziomu. Ja nie chowam urazy.
Jestem chodzącym dobrem, empatią i współczuciem w jednym.
Niebieskooki, urazoodporny Anioł w kolorze blond (obecnie z niebieską maseczką na twarzy gdy schodzi na ziemię).
Ostatnio okazało się jednak, że z anielskości to ja mam tylko tę niebieską maskę.
Rzeczywistość konfrontuje mnie z tym, że pomimo deklarowanej gotowości pracy na Programie i zrobienia wszystkiego co konieczne, żeby wytrzeźwieć, mam ogromne problemy z byciem podopieczną.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, okazało się, że jestem odporna na sponsorowanie i że nie potrafię poddać się temu prostemu procesowi.
Nie umiem robić tego co powie mi sponsorka bez zadawana zbędnych pytań, bez kwestionowania sensu robienia pewnych rzeczy i zwyczajnie, bez buntowania się i niezgody, że ktoś będzie mi mówił co ja mam robić.
Oczywiście moje ego odziało się w zgrabny płaszczyk elokwentnych słówek, przeintelektualizowanych zdań i pseudofilozoficznych dywagań.
A tak naprawdę chciałam robić po swojemu, znowu być sterem, okrętem i żeglarzem i uprawiać selfsponsoring.
Ale to już było. Moje sterowanie doprowadziło mnie do beznadziejnego stanu ciała, umysłu i duszy.
Nie chcę być podopieczną tej wariatki, którą jestem.
Tak, kompletnie tego nie widziałam i szukałam źródeł problemu na zewnątrz, bo przecież nie we mnie.
Po nieudolnej próbie wejścia na Program popłakałam sobie, zrobiłam użalanko i po otarciu łez oraz upudrowaniu piegów na nosie, z uśmiechem nr 53, ruszyłam w dalszą drogę powrotu do zdrowia.
Tylko, że jakoś wcale nie było mi lepiej.
Zatrzymałam się i zrobiłam STOP, dopiero kiedy przyjaciel ze Wspólnoty zapytał wprost dlaczego jeszcze nie puściłam tej sytuacji.
Ukłuło mnie to.
A kiedy zapytał, czy byłam samolubna, nieuczciwa, czy chowam urazę, nic nie odpowiedziałam, bo płacz nie pozwolił mi mówić.
Te pytania zabolały tak bardzo, jak palące łzy, spływające po mojej twarzy z resztkami makeupu.
Wtedy zrozumiałam, że chowam w sercu urazy, których nie widzę, bo nie chcę.
Urazy wypierałam tak mocno i zakopałam tak głęboko, że w ogóle ich nie czułam.
Zżerały mnie od środka jak bezobjawowy rak.
Dopiero kiedy uświadomiłam sobie nieświadome urazy, które łapię, mogłam zrobić skan swojego serca, namierzyć je i poprosić Boga by usunął te chwasty z korzeniami.
Urazy są jak toksyczny nowotwór na mojej zdrowiejącej duszy i jak komórki rakowe na moim sercu.
Nieważne, na którym poziomie rozwoju je zdiagnozuję.
Muszę na cito poddać się operacji resekcji uraz na otwartym sercu.
Boli jak cholera, fakt.
A kto powiedział, że to bezbolesna kuracja duchowa?
Lekarstwo ma być skuteczne, nie musi mi smakować, ważne, że działa.
Kiedy Bóg uwolnił mnie od ukrytej urazy, poczułam ulgę, wolność i wdzięczność za kolejny dar jakim było doświadczenie bycia niesponsorowalną.
Bóg przez drugiego alkoholika pokazał mi, że neurotyczne szukanie sponsorki to nie jest dobry pomysł.
Przecież tu chodzi o moje życie.
Rzucanie kostką w tej sprawie jest zbyt ryzykowne.
Dlatego zaczęłam modlić się o gotowość do wejścia na ten Program.
Bycie sponsorowalną to łaska. Obym doznała jej teraz.
25.05.2020